środa, 6 lutego 2013

ROZDZIAŁ 1


Jasne promienie słońca wkradają się przez wielkie okno do obszernego pokoju. Białe ściany, liliowy dywan, szafa z jakiegoś jasnego drewna i wielkie łoże z fioletową pościelą tworzą razem ładną, zgraną całość. Siedzę na łóżku, wśród miękkich poduszek. W dłoniach trzymam ramkę ze zdjęciem, a oczy wpatrują się w widoczne na nim dwie postacie. Jest to blond włosa, wysoka dziewczyna ze szmaragdowozielonymi oczami. Ma na sobie jasnoróżową sukienkę i buty na obcasie w tym samym kolorze. W pasie obejmuje ją jakiś brunet. Ma krótkie włosy, swoim wzrostem przewyższa blondynkę. Ma na twarzy wielki uśmiech, a jego niebieskie oczy nie widzą świata poza dziewczyną w jego ramionach. Para wygląda na bardzo szczęśliwą. Od razu widać, że są dla siebie stworzeni. Zdają się nie wiedzieć co ich czeka w przyszłości.
Zaciskam powieki i odrzucam fotografię. Chroniące ją szkło tłucze się z trzaskiem. Podwijam nogi pod brodę i ukrywam twarz w dłoniach. Zdjęcie przedstawia oczywiście mnie i Jacka, mojego byłego chłopaka. Zostało zrobione tuż przed siedemdziesiątymi trzecimi dożynkami. Jack. Tak bardzo mu na mnie zależało. A mnie na nim. Ale on mnie opuścił. Poszedł na Głodowe Igrzyska. Wciąż pamiętam nasze pożegnanie.

Stoję na placu, przed Pałacem Sprawiedliwości. W tłumie obcych mi ludzi wypatruję doskonale mi znanej, kasztanowej czupryny, górującej nad innymi. Niestety nigdzie nie mogę jej dostrzec. W tym momencie coś, a raczej ktoś, łapie mnie w pasie i obraca w swoją stronę.
- Cześć piękna – mówi strasznie przystojny brunet z hipnotyzującymi, niebieskimi oczami.
- Cześć Jack – odpowiadam i całuję go w usta na powitanie.
- Ślicznie wyglądasz – informuje mnie chłopak z uśmiechem, gdy idziemy do ostatnich rzędów.
- Dziękuję. Ty…
W połowie zdania przerywa mi Loney, opiekunka Pierwszego Dystryktu.
- Witajcie! – oznajmia donośnie kobieta.
- Zobaczymy się później – szepce mi jeszcze do ucha Jack i odchodzi. Gdy tylko znika w tłumie, odwracam głowę w stronę mównicy. W tym roku Loney ma na sobie jasnozieloną, sięgającą do kolan, zwiewną sukienkę, zwężoną w tali cieniutkim, ozdobionym drogimi kamieniami, paskiem. Wysokie szpilki, w tym samym kolorze, są jej nieodłączną częścią. Za to jej włosy mają piękny, kasztanowy odcień, wyglądający na naturalny, nie farbowany.
- Dziś znowu nadszedł ten dzień w którym wybierzemy jedną młodą kobietę i jednego młodego mężczyznę, wyróżniających się odwagą i determinacją.  To właśnie oni będą mieli zaszczyt reprezentować nasz dystrykt w siedemdziesiątych trzecich Głodowych Igrzyskach. Ale zanim dowiemy się kto to jest, obejrzymy krótki film, prosto z Kapitolu.
Nie oglądam filmu. Zamiast tego wyszukuje wzrokiem w tłumie Jacka.  Po chwili go dostrzegam. Też się na mnie patrzy. Uśmiecha się szeroko, a jego oczy mówią: „Będzie dobrze”. Niezbyt mnie to uspokaja.
Loney odchrząkuje głośno, co zwraca moją uwagę.
- Panie przodem – oznajmia kobieta i podchodzi do wielkiej kuli wypełnione karteczkami. Wyjmuje jedną z nich i wraca na mównicę.
- Beautey Kingson!
Na scenę wchodzi niezbyt ładna dziewczyna z włosami o kolorze ciemnego blondu. Bardzo ciemnego blondu. Ma na sobie jaskraworóżową, falbaniastą suknię, sięgającą ziemi. Na sam jej widok robi mi się niedobrze. Na placu rozlegają się oklaski. Nikt nie zgłosił się na ochotnika.
- Teraz panowie!
Loney znowu podchodzi do wielkiej kuli, po drugiej stronie sceny. Wyjmuje losową karteczkę i wraca do mikrofonu.
- Andrew Gregorson!
Na ekranie pojawia się twarz jakiegoś nieznanego mi chłopaka. Ma najwyżej trzynaście lat.  Nim dochodzi do sceny, znajomy głos krzyczy:
- Zgłaszam się na ochotnika!
Cały świat zamiera, przestaję słyszeć co się dzieje wokół mnie. Mój mózg powoli analizuje sytuację. Kiedy znowu wszystko słyszę i widzę, moim oczom ukazuje się straszny widok. Dociera do mnie potworna informacja. On się zgłosił. Zaciskam dłonie w pięści. Mam nadzieję, że tym samym powstrzymam łzy. Śledzę każdy, nawet najmniejszy ruch bruneta zmierzającego w stronę sceny. Mój Jack. Patrzę jak staje przed mównicą.
- Jak się nazywasz? – pyta go Loney. Jack odszukuje w tłumie moją twarz.
- Jack Raymond.

Wchodzę do pokoju w Pałacu Sprawiedliwości. Przy oknie stoi chłopak. Podchodzę do niego.
- Jack – mówię cicho. Brunet momentalnie się obraca i przyciąga mnie do siebie.
- Glimmer –szepce i mocno mnie przytula. Tym razem już nie powstrzymuję łez. Pozwalam im płynąć po moich policzkach. Jack odrywa mnie od siebie i patrzy prosto w oczy.
- Ej, piękna, nie smuć się – mówi. – Jeszcze tu wrócę – dodaje z pocieszającym uśmiechem.
- A co jeśli nie? – pytam drżącym głosem.
- Oczywiście, że wrócę. Po prostu mi zaufaj.
Jack ponownie przyciąga mnie do siebie. tym razem całuje mnie  w usta, swoją dłoń wplata w moje włosy.. dla mnie ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Jednak drzwi do pokoju się otwierają. Odrywam się od Jacka.
- Koniec czasu – oznajmia nam Strażnik Pokoju. Patrzę ze smutkiem na bruneta. Jednego z trybutów siedemdziesiątych trzecich Głodowych Igrzysk.
- Kocham cię – mówię cicho.
- Ja ciebie też.
Strażnik podchodzi do mnie i łapie mnie za ramię. Siłą wyprowadza mnie z pokoju. Zanim zamykają się drzwi, Jack krzyczy:
- Jeszcze tu wrócę!
Potem ciemne drewno zasłania go, a pokój zamyka się z hukiem.

Wstaje z łóżka i podchodzę do okna. Każde wspomnienie boli, tak jakby ktoś wbijał mi w ciało kilka słabo naostrzonych sztyletów jednocześnie. Spoglądam na łąkę. Jack. Dlaczego złamałeś obietnicę? Nigdy nie doczekałam twojego powrotu. Mimo, że byłam ci wierna. Zginąłeś, chociaż obiecałeś przeżyć.

Siedzę przed telewizorem. Na ekranie widać wysokiego bruneta. Mimo brudu i wycieńczenia, nadal jest niesamowicie przystojny. Jack wyraźnie schudł. Te minione dwa tygodnie dały mu w kość. Zdążył zabić pięć osób i to w nie byle jakim stylu. Jednak bardziej od przeciwników zaszkodziła mu sama przyroda. Ale na szczęście został mu jeszcze zaledwie jeden przeciwnik. Chłopak z Czwórki. Jack dopiero co zamordował  jedną osobę z finałowej trójki. Małą, rudą dziewczynkę. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ta mała wytrzymała tak długo. Teraz brunet poszukuje swojej ostatniej ofiary. Oboje zmierzają do Rogu Obfitości. To właśnie tam odbędzie się ostatnia walka.
Gdy Jack wkracza na polan, na której ustawiony jest Róg, zaciskam kciuki i wstrzymuję oddech. Chłopak z Czwórki, wysoki blondyn, już tam jest. Zbliżają się do siebie powoli. Z uwaga stawiają każdy krok. Widać, że zamierzają walczyć wręcz. Nagle wszystko zaczyna dziać się bardzo szybko. Jack skacze na chłopaka z Czwórki. Potem walka toczy się szybko. Na trawę tryska pierwsza krew. Zaciskam powieki. Nie chcę na to patrzeć. Dopiero gdy z telewizora rozlega się huk armatni, otwieram oczy. Dłonie zaczynają mi się trząść. Wysoki blondyn stoi nad zakrwawionym ciałem z cegłą w dłoni i triumfalnym uśmiechem na twarzy. Nim się zdążę opamiętać, z moich ust wydobywa się mrożący krew w żyłach krzyk.
- NIEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!
Upadam na kolana. Łzy spływają mi po policzkach. Nadal wrzeszczę.
- On nie może być martwy! – krzyczę rozpaczliwie. – On NIE UMARŁ!!!
Ale organizatorzy twierdzą inaczej. Ogłaszają blondyna zwycięzcą siedemdziesiątych trzecich Głodowych Igrzysk. Dociera do mnie straszna prawda. Zanim znowu zaczynam krzyczeć, ktoś mocno mnie przytula.
- On nie umarł – szepcę jak w transie. Łzy moczą mi ubranie.
- Spokojnie Glimmer – uspokaja mnie Christopher. – Spokojnie…
Chowam głowę we włosach i wtulam się w tors przyjaciela. Wybucham stłumionym szlochem.

Zaciskam palce na parapecie. Minął zaledwie niecały rok od tamtej chwili, a jego śmierć boli tak samo mocno jak tamtego dnia.
Odrywam palce od parapetu i podchodzę do szafy. Wyjmuję z niej beżową bluzkę na ramiączkach, czarne, krótkie spodenki i sportowe buty. Łapie jeszcze za ręcznik i idę do łazienki. Wchodzę do wanny i szybko się myję. Następnie ubieram wcześniej przygotowany komplet. Opuszczam łazienkę i idę do jadalni. Przy blacie stoi moja mama i kroi ser. Nie jest ona ani wysoka, ani niska. Ma jasne włosy, bardzo podobne do moich, również o złotym odcieniu. Jednak jej oczy są bladoniebieskie.
- Dzień dobry – mówię na powitanie.  Mama obraca się w moją stronę i uśmiecha. Nic jednak nie mówi. Otwieram jedną z szafek i wyjmuję szklankę. Wypełniam ją sokiem z pomarańczy. Raz na jakiś czas rodzice go kupują od znajomej prowadzącej sklep. Rozkoszuję się jego kwaśnawym smakiem. Siadam przy stole i dopijam sok.
- Nic nie zjesz? – pyta mnie mama, siadając naprzeciwko mnie i wskazując na talerz.
- Nie jestem głodna – odpowiadam tylko. Do kuchni wchodzi tato.
- Cześć Mila, cześć córeczko – wita nas z uśmiechem.
- Cześć ojciec – mówię ze śmiechem. Tato nigdy nie lubił jak się tak do niego zwracam. Mężczyzna tylko wzdycha ciężko i siada koło mamy. W jego szmaragdowozielonych oczach skaczą wesołe ogniki. Właśnie po nim odziedziczyłam ten niesamowity kolor tęczówek.
- Glimmer – zwraca się do mnie Mila – Christopher mi powiedział, że zamierzasz zgłosić się na Igrzyska.
Zaciskam zęby. Christopher jest moim najlepszym przyjacielem. On jako pierwszy, i jako jedyny, dowiedział się o moim planie. Obiecał nikomu go nie zdradzić.
- Zabiję cie Chris – mruczę pod nosem do samej siebie. podnoszę głowę. Mama patrzy na mnie wyczekująco.
- Czy to prawda? – pyta. Kiwam w milczeniu głową.
- Czy ja dobrze słyszę? Moja mała córeczka zamierza pójść na Igrzyska?
Uśmiecham się do taty.
- Uspokój się, Ritchard – upomina Mila tatę, widząc, że ten gotów jest wybuchnąć z radości. – A ty Glimmer lepiej idź już na trening.
Kiwam głową i wstaję od stołu. Wychodzę z domu i ruszam żwirową ścieżką w stronę sali szkoleniowej. Słońce oświetla moje złote włosy. Wdycham świeże powietrze i uśmiecham się pod nosem. W oddali widzę już ogromny budynek z szarymi ścianami i dużymi oknami. Metalowe, rozsuwane drzwi również są oszklone. Staję przed wejściem do budynku szkoleniowego i szeroko się uśmiecham.
________________________________


Witam wszystkich! Oto jest rozdział pierwszy? Podoba się? Mam nadzieję.

Co myślicie o szablonie? Jest on wykonany przeze mnie, więc jeśli są z nim jakieś problemy to piszcie.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie!